sobota, 20 października 2012

1. Syriusz sam w domu





Czarnowłosy chłopak przetarł zaparowane lustro, po czym dokładnie przyjrzał się swojemu odbiciu. Przejechał dłonią po mokrych, oklapniętych włosach, a następnie sięgnął po brązowy ręcznik, którym okrył dolną część ciała. Jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie, do którego wyszczerzył się. Zignorował dziwne dźwięki wydobywające się z jego pokoju. Doskonale wiedział, że to znowu Syriusz, który po raz setny w tym miesiącu potknął się o pudełko z akcesoriami miotlarskimi leżący na samym środku pomieszczenia.
- Rogaczu! – zawołał po chwili Black, waląc w drzwi. – Zabiję cię, jak wyjdziesz!
- Trochę sobie poczekasz – odkrzyknął. – Pudełko  całe? – spytał.
- Ja tu prawie straciłem zęby, a ty się pytasz, czy pudełko jest całe?! – warknął Syriusz z niedowierzaniem.
James nie odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się szeroko i wciągnął dżinsowe spodenki. Następnie przekręcił kluczyk w drzwiach, po czym wyszedł z łazienki. Nim się zdążył zorientować, Syriusz walnął go w tył głowy. Rogacz zobaczył przed oczami piegowatą twarz Lily, a kiedy oprzytomniał, raptownie się odwrócił i oddał przyjacielowi. Zaczęli się przepychać i rzucać przezwiskami. Padli na podłogę, dla zabawy się bijąc.
- Zaraz dostaniesz, stary pchlarzu! – zawołał wojowniczo James, siłując się z nim.
- Trawojad! – odparował Syriusz, zaciskając zęby z wysiłku.
Obaj kotłowali się po podłodze, robiąc przy tym nie mały hałas, przez który nie słyszeli wołań mamy Jamesa. Przetoczyli się przez cały pokój, docierając aż do łóżka, o które się walnęli.
- Sareńczak! -  krzyknął Black.
- Obszczymurek! – odparował Potter.
Nagle przestali się bić i z zaskoczeniem spojrzeli na siebie.
- Sareńczak? – spytał James, drapiąc się po głowie.
- Obszczymurek? – Syriusz ściągnął brwi.
Raptownie wybuchli niepohamowanym śmiechem i zaczęli tarzać się po podłodze, trzymając się za brzuchy. Minęło ponad pięć minut, zanim dwójka Huncwotów się uspokoiła. A kiedy w końcu usłyszeli wołanie Dorei Potter, gwałtownie podnieśli się i z wciąż rozbawionymi minami, ruszyli w kierunku drzwi. Szybko zbiegli po schodach, co jakiś czas rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia. Jak co ranek, wbiegli do kuchni, przepychając się. Każdy z nich chciał być pierwszy przy stole, gdzie zawsze czekało pyszne i pożywne śniadanie przygotowane przez Melodię, skrzatkę Potterów. Mieli nadzieję spotkać tam matkę Jamesa, jednak, kiedy okazało się, że jej tam nie ma, na chwilę zapomnieli o śniadaniu i cofnęli się do przedpokoju, a potem zajrzeli do salonu. Ujrzeli tam nie tylko Doreę, ale także Charlus’a, ojca czarnowłosego okularnika. Oboje mieli na sobie ciemnofioletowe szaty i tiary czarodziejów.  Senior Potter trzymał w dłoni woreczek z proszkiem Fiuu.
- Gdzie idziecie? – spytał James, wchodząc do pokoju. Za nim ruszył Syriusz.
- Idziemy do cioci Isabelli i wrócimy późnym wieczorem – odpowiedziała Dorea, podchodząc do kominka. – Mam nadzieję, że do tego czasu nie zrujnujecie domu i nie wyślecie kogoś albo siebie do Munga. – Zrobiła groźną minę, a zmarszczki na jej bladej twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły.
- Oczywiście, będziemy grzeczni – powiedział szybko James z gorliwością kiwając głową. – Prawda, Syriuszu?
- Jak nigdy wcześniej! – potwierdził, uśmiechając się niewinnie.
Dorea spojrzała z niepewnością na męża, który tylko uśmiechnął się pokrzepiająco, a następnie podał jej proszek. Kobieta weszła do kominka, podała adres i zniknęła w zielonych promieniach. Jej miejsce zajął ojciec Jamesa. Mrugnął do chłopaków, a po chwili i jego nie było. Huncwoci odczekali chwilę, a kiedy na siebie spojrzeli…
- Wolna chata! – zawołali równocześnie, wyrzucając ręce do góry.
- Impreza! – dodał szybko Syriusz.
Uśmiechnęli się szeroko, lecz nagle usłyszeli burczenie w brzuchach. Ze zmarszczonymi czołami opuścili ręce.
- Ale najpierw śniadanie – powiedział James z powagą.
Syriusz skinął głową i pędem ruszył do kuchni. Usiadł na pierwszym krzesełku, przy okazji potrącając łokciem dzbanek z herbatą, która rozlała się po całym stole. Chłopak wzruszył jedynie ramionami i zaczął pochłaniać kanapki, jedna, po drugiej. Po chwili do tej samej czynności dołączył się James i zwykłe śniadanie, zamieniło się w ekstremalny wyścig. Jednak po kilku minutach James opanował się i tępo wpatrzył w okno.
- Skoro impreza, to trzeba kogoś zaprosić, nie? - Spojrzał na Syriusza, który nadal pałaszując jedzenie, przytaknął. - A zastanawiałeś się, jak to zrobić? No wiesz, żeby wszyscy zdążyli?
- No i tutaj mój plan się wali – mruknął Łapa.
- A widzisz – James uniósł kilkakrotnie brwi. - I tutaj ja staję się mózgiem całej operacji. Co ty byś beze mnie zrobił? Chyba nigdy byś z pieluch nie wyrósł – James pokręcił głową.
- Melodia!
Rozległ się głośny trzask i przed czarnowłosym pojawił się skrzat. Melodia, jak na owe stworzenie, wyglądała dość słodko. Niebiesko-różową ścierkę miała związaną z tyłu, tak, że wyglądała ona, jak sukienka. Zawsze uśmiechała się lekko, a służenie Potterom uważała za coś najwspanialszego na świecie. Choć Charlus kilkanaście razy proponował jej zapłatę za wykonywaną pracę, ona zawsze odmawiała i z dumą odchodziła. Teraz patrzyła na Jamesa swoimi wielkimi niebieskimi oczami, które wyrażały szczerą radość.
- Melodio, czy mogłabyś przyprowadzić tutaj, do domu... Remusa i Petera? Na godzinę czternastą?
- Nie zapomnij o Evans i Meadows! - Syriusz przełknął ostatni kęs kanapki i szturchnął Jamesa w ramię. 
- Tak i jeszcze te dwie dziewczyny.
- Oczywiście! - Melodia skinęła głową i uśmiechnęła się lekko, po czym zniknęła z takim samym trzaskiem, z jakim się pojawiła.
- Słuchaj, stary... - Syriusz przełknął ślinę – dlaczego właściwie nazwałeś swojego skrzata Melodią?
- Musiałem wymyślić jakąś inną nazwę, bo tata zamierzał wykorzystać zaproponowane imię przez ciotkę Rosalie. – Wywrócił oczami, po czym przez chwilę się zastanowił. -  To było coś w stylu Ślimcia.
Jeśli Syriusz w tym momencie by pił napój, który kilka minut wcześniej wylał, z pewnością by opluł nim siebie jak i swojego przyjaciela. Tak więc, oczy chłopaka w tym momencie przypominały idealne galeony, a dłoń zastygła w drodze po kolejną kanapkę. Wpatrzył się w Jamesa jakby chcąc, aby on powiedział: Ha! Żartowałem! Jednak nic takiego się nie stało.
- Kto o zdrowych zmysłach nazwałby tak skrzata? W ogóle, co to za imię? – parsknął Black, a Potter spojrzał na niego wymownie.
- Ciotka mówiła, że jej się to miło kojarzy – odparł, wzruszając ramionami.
- Powiedz mi, stary, jak to może się komukolwiek miło kojarzyć?


Melodia z lekkim uśmiechem wylądowała w niewielkim ogródku pośród pięknych czerwonych kwiatów, które swoją wonią przyciągały różnokolorowe motyle. Przez chwilę oczarowana nimi skrzatka zapomniała o swoim zadaniu. Z błyszczącymi oczami rozejrzała się dookoła, napawając się soczyście zieloną trawą, która była idealnie przycięta oraz innymi rodzajami kwiatów. Swój wzrok zatrzymała na średniej wielkości, jeszcze młodym, drzewku, które najpewniej było dębem. Obok niego siedziała dwójka niesfornych dzieci: chłopczyk i dziewczynka. Oboje mieli takie same brązowe włosy, rysy twarz i niebieskie tęczówki. Wyglądali także na taki sam wiek, co mogło oznaczać, że byli bliźniętami. Przed nimi znajdował się chłopak, około szesnastoletni, o jasnobrązowych włosach i oczach miodowej barwy. Na twarzy miał nieliczne blizny. Z pewnością był to Remus Lupin. W dłoniach trzymał cienką książkę, prawdopodobnie z bajkami. Jego usta poruszały się powoli, a do Melodii docierały niewyraźne skrawki opowiadania.
Skrzatka powoli i bezszelestnie wydostała się spomiędzy kwiatów, a kiedy ponownie spojrzała na tamtą trójkę, dostrzegła jeszcze kogoś. Brązowowłosy, piegowaty chłopiec o niebieskich oczach, w których czaiły się niebezpieczne iskierki, skradał się za szesnastolatkiem. Był z pewnością starszy od pozostałej dwójki dzieci; mógłby mieć z dziesięć lat. W dłoni ściskał różowy marker. Podniósł palec wskazujący do ust, tym samym chcąc pokazać bliźniakom, żeby były cicho. Te nieznacznie skinęły głowami. Melodia przez chwilę chciała coś powiedzieć, jednak doszła do wniosku, że lepiej nie ingerować i poczekać. Tak więc, z ciekawością obserwowała poczynania chłopca, który już sekundę później doskoczył do ofiary i uwiesił się jej na szyi. Z niesamowitą precyzją narysował chłopakowi na policzku dwie gwiazdki i serduszko, po czym zeskoczył i zaczął uciekać.
- Taylor! – zawołał Remus, biegnąc za nim.
Bliźniaki, wykorzystując okazję, rzuciły się w kierunku pustego domu. Tak się akurat składało, że rodzice Lupina wraz z matką bliźniaków i Taylora pojechali załatwić pewną ważną sprawę, zostawiając dzieci pod opieką Remusa. Dotychczas chłopak dawał sobie świetnie z nimi radę… dopóki brunetowi nie zaczęło się nudzić.
Po chwili Remus wrócił, kręcąc głową. Mogło to wskazywać na to, że nie dorwał żartownisia. Skrzywił się, pocierając pomazany policzek.
- Felix, Beth, na czym skończyliśmy? – spytał, spoglądając w miejsce, gdzie powinni znajdować się jego podopieczni. Przełknął ślinę, nie widząc ich. Na jego twarzy wymalował się strach.
Melodia w końcu postanowiła się ujawnić. Prędko ruszyła w kierunku chłopaka, który z roztargnieniem rozglądał się po ogrodzie jakby oczekiwał, że znajdzie kryjówkę dzieci.
- Sir Remus Lupin? – zapytała z respektem.
Odwrócił się w jej stronę z zaskoczeniem, jednak szybko się otrząsnął, przypominając sobie, że to skrzat jego najlepszego przyjaciela.
- Melodia? O co chodzi? – spytał. Zdawać by się mogło, że przez chwilę zapomniał o dzieciach.
- Sir James Potter zaprasza pana na przyjęcie do swojego domu o godzinie czternastej – wyrecytowała bez zająknięcia.
- Eee, dobrze. Powiedz Jamesowi, że mogę… - zaciął się, słysząc jakiś łomot w domu – się trochę spóźnić! – rzucił przez ramię, biegnąc do domu.
Stała przez chwilę zaskoczona, przechylając głowę to w prawo, to w lewo, a następnie zniknęła z trzaskiem.



Melodia pojawiła się w dość ubogiej dzielnicy. Jeśliby dobrze patrzeć, gdzieniegdzie można było ujrzeć ludzi, którzy siedzieli na ziemi, prosząc o drobny datek. Mimowolnie na jej pyszczku zagościł smutek. James rzadko ją tutaj wysyłał. Prawdę mówiąc, pojawiła się tutaj chyba po raz pierwszy, choć doskonale znała Petera. Lubiła tego chłopaka, był miły i trochę lękliwy. Przełknęła ślinę i zapukała do czarnych drzwi. Otworzyła jej niska kobieta, o niebieskich oczach i kasztanowych włosach, w których już można było dostrzec siwe pasma. Skrzatka ukłoniła się lekko, tak jak ją uczono.
  - Dzień dobry, czy zastałam może sir Petera Pettigrew? Przysyła mnie mój pan, James Potter.
  - Och! - Kobieta złożyła ręce. - Oczywiście! Peter jest w kuchni, wejdź proszę.
  Skrzatka przekroczyła próg, kołysząc się lekko. W małym przedpokoju panował półmrok. Mimowolnie zatrzęsła się, była przyzwyczajona raczej do jasnych pomieszczeń, takich, jak w domu państwa Potter. Weszła za kobietą do kuchni. Jej wzrok padł na zdjęcie, które stało na szafce. Przedstawiało ono czwórkę roześmianych chłopaków i dwie dziewczyny, które miały dość nietęgie miny. Jedna z nich patrzyła na Jamesa ze szczerą nienawiścią. Następnie wzrok Melodii przeniósł się na chłopaka, który siedział przy stole i jadł kanapkę, popijając ją ciepłą herbatą. Gdy tylko zauważył skrzatkę zerwał się na równe nogi i uśmiechnął szeroko.
  - Melodia? Co tutaj robisz? 
  - S-sir James organizuje przyjęcie, na które serdecznie zaprasza. Odbędzie się ono o godzinie czternastej.
  - Przyjęcie? Oczywiście, przyjdę, jeśli tylko James tego chce.
  Skrzatka skinęła głową, po czym skłoniła się nisko i zniknęła z głuchym trzaskiem. Peter spojrzał na niedokończoną kanapkę i wzruszył ramionami, ponownie zabierając się do jedzenia.


            Po dość długiej rozmowie na temat Melodii, Syriusz w końcu odpuścił, nadal nie rozumiejąc jej imienia. Skrzat, który wszystko robił w jego domu miał dość zwyczajne imię: Stworek. Co prawda, mogło mu ono zostać nadane w różnych okolicznościach, ale Syriuszowi zawsze będzie się kojarzyło z kimś, kogo nie lubił. Stworek był bowiem istotą bardzo wredną i uwielbiającą rodzinę Blacków, która popierała idee czystej krwi. No i można dodać, że ulubieńcem Regulusa. Pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się dziwny, nieodgadniony grymas. Zerknął na Jamesa i otworzył usta ze zdziwienia.
- Rogaczu, czy ty, aby nie przesadzasz? - wykrztusił z siebie, wpatrując się w stos czerwonych balonów, w kształcie serc.
- Co? Ach... to. No... - okularnik zmieszał się lekko i podrapał po głowie. - Udawaj, że tego nie widziałeś, zgoda? - wyszczerzył zęby i szybko zaczął zbierać balony. Wybiegł z pokoju i wrócił po chwili nieco zasapany.
Stał w progu i przyglądał się przeciwległej ścianie.
- Trzeba załatwić coś do picia! - wrzasnął. - Przecież nie mogę zwędzić niczego z barku, bo od razu się skapną. Oj... już wyobrażam sobie, co by było, gdyby mama to zauważyła. Zamknęłaby mnie w pokoju bez jedzenia! - Otworzył szeroko oczy. – Tak, ewidentnie trzeba coś skombinować.
Odwrócił się na pięcie, pozostawiając Syriusza samego. Chłopak przez dłuższą chwilę stał w miejscu, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Po chwili pokręcił energicznie głową i ruszył śladem za Jamesem, który właśnie zakładał buty. Black przyjrzał się swojemu przyjacielowi i prychnął, gdy okularnik zaczął przeglądać się w lustrze, poprawiając fryzurę.
- Gdzie idziesz?
- Wychodzę. Postaraj się nie puścić domu z dymem, zgoda?
- No wiesz! Przecież jestem odpowiedzialny! Czy ty coś sugerujesz, Rogasiu?
- Nie, nic Łapciu, po prostu chcę mieć gdzie spać.
- Nie bój się, przygarnę cię w razie potrzeby.
- Ty? Przecież uciekłeś z domu!
- Najwyżej zamieszkamy pod mostem, widziałem taki jeden... całkiem ładny – Uniósł brwi.
James pokręcił głową i opuścił mieszkanie, trzaskając drzwiami. Syriusz, który do tej pory zastanawiał się nad czymś, zatarł ręce z uciechy i ruszył do pokoju. Podszedł do barku i otworzył go. Przyjrzał się alkoholom, które w nim stały i z uśmiechem wymalowanym na twarzy, sięgnął po Ognistą Whisky. Nalał sobie trochę do szklanki i upił łyk. Rozejrzał się po pomieszczeniu i ze zdziwieniem stwierdził, że nic się tutaj nie zmieniło. Podszedł do starych foteli, które mimo lat, wciąż dobrze wyglądały. Usiadł na jednym z nich i spojrzał na stolik, który stał obok. Wziął z niego kwadratowy przedmiot i zaczął mu się dokładniej przyglądać. Nacisnął mały guziczek, który znajdował się z boku.
  - Hm – mruknął, przyglądając się płomieniowy, który pojawił się znikąd. - Interesujące.


A więc w końcu doczekaliście się rozdziału 1! I jak Wam się podoba? Co prawda bardzo wiele się nie dzieje, ale możecie być pewni, że rozdział 2 zagwarantuje Wam niezapomniane wrażenie! Eh, zabrzmiało to jak jakaś tania reklama, poza tym nie jesteśmy pewne, czy na na stówę tak będzie... ale mamy nadzieję, ze uda nam się Was rozbawić ;).
I mam pytanko, czy rozdział nie jest za długi? Bo w Wordzie na jakiś taki długi wyglądał, a my nie chcemy Was zanudzać. 

Pozdrawiamy!
Luie&Nymeria