Autorki

   
Blondynka wpadła do pokoju zatrzaskując drzwi. Spojrzała na dziewczynę czytającą książką i zmrużyła oczy. Założyła ręce na biodra i z irytacją zaczęła tupać nogą o podłogę. Odgłos obcasa uderzającego o panele rozniósł się echem po pomieszczeniu. Dopiero po chwili Luie niechętnie podniosła wzrok znad lektury i spojrzała na Nymerię, która wciąż stała przy drzwiach. Ta uniosła brwi i z wyczekiwaniem spojrzała na dziewczynę.
    - Czy ty wiesz, co powinnyśmy robić od dobrych dziesięciu minut? - spytała siląc się na spokój.
    Zdezorientowana dziewczyna zamrugała parokrotnie powiekami, po czym rozwarła usta jakby chciała coś powiedzieć. Jednak po chwili, ze zrezygnowaniem zamknęła buzię. Z małym strachem, ale i też rozbawieniem wpatrywała się w Nymerię, usilnie próbując sobie przypomnieć, co miała robić.
    - Skleroza nie boli - warknęła Nymeria, wywracając oczami.
    - O co ci chodzi? - spytała Luie, marszcząc czoło.
    Przez chwilę mierzyły się spojrzeniami, a napięcie z każdą kolejną sekundą rosło. Przez ciszę, jaka zapanowała w pomieszczeniu mogły usłyszeć bicie swoich serc. W końcu jednak Nymeria nie wytrzymała i wydała z siebie nieartykułowany dźwięk, wyrzucając ręce w górę.
    - Wesołe miasteczko! – zawołała, kręcąc się w tą i z powrotem. – Miałyśmy jechać do wesołego miasteczka, które niedawno otworzyli!
    Luie przez chwilę patrzyła się na nią z zaskoczeniem, a po chwili wybuchła śmiechem. Nymeria spojrzała na nią urażona i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, z cierpliwością czekając aż jej przyjaciółka się w końcu przestanie śmiać. A kiedy to się stało, Luie z trudem nabrała powietrza w płuca. Przegryzła dolną wargę i podniosłą książkę, która jej upadła.
    - Nie jesteś może zbyt dziecinna? - spytała mimochodem dziewczyna.
    - O ile dobrze pamiętam, ty też BARDZO chciałaś tam jechać – odparła Nymeria, unosząc brwi do góry.
    - Może i tak – burknęła blondynka, wzruszając obojętnie ramionami.
    - Coś zabolało? – zagadnęła Nymeria, podpierając się pod boki.
    - Możemy zakończyć tą bezsensowną kłótnię? – zapytała z głębokim westchnięciem Luie, wstając.
    - Pff, tak, oczywiście – prychnęła.
    - A ty znowu zaczynasz!
     - Przecież nie po to wystałam się półgodziny w kilometrowej kolejce, żebyś ty teraz miała wątpliwości – blondynka wywróciła oczami. - Wyobraź to sobie... Karuzele, piski, śmiech, słońce, lody... czy ta perspektywa cię nie kusi? Przecież to istny raj!
    - Nikt ci nie kazał stać w kolejce – Luie zagryzła wargę. - Przecież ten raj nie ucieknie.
    - No wiesz co! A co jeśli zabraknie nam czasu? Chcę iść na wszystkie karuzele! I na te średnio ekstremalne i na te najlepsze! Dlatego zbieraj się, albo wyciągnę cię z tego pokoju siłą! - uniosła jedną brew. - Wiesz dobrze, że nie mam nic do czytania, bo uwielbiam książki, ale dziś jestem w stanie stanąć przeciw nim!
    - A co jeśli mój żołądek tego nie wytrzyma? - Luie uśmiechnęła się.
    - Będziemy się o nasze żołądki martwić później! No chodź, ile można na ciebie czekać?
    Blondynka pokręciła lekko głową. Wciąż pozostawała nieugięta. Nymeria w ogóle tego nie rozumiała. Czyżby nagle zmieniła zdanie? Zaczęła przestępować z nogi na nogę i z niecierpliwością ciągnęła za skrawek bluzki. Wpatrywała się w dziewczynę, która najwidoczniej nie planowała dać jej jasnej odpowiedzi. Zacisnęła pięści starając się zapanować nad swoimi emocjami.
    - Idziemy na kompromis – powiedziała w końcu. - Pójdziemy do wesołego miasteczka, a ja kupię ci wielką paczkę żelek, co ty na to? Oczywiście z racji tego, że jesteś miła, podzielisz się ze mną tą cenną zdobyczą i obydwie będziemy zadowolone.
    - Żelki? – spytała retorycznie Luie, a oczy jej się zaświeciły. – Na co ty czekasz?!  Zakładaj buty i lecimy! – zawołała przez ramię, wybiegając z pokoju.
    Nymeria wywróciła oczami, po czym zaśmiała się perliście i już miała ruszyć w kierunku wyjścia, kiedy usłyszała krzyk swojej przyjaciółki. Przestraszona natychmiast opuściła pomieszczenie. Jej wzrok od razu padł na zszokowanego, wysokiego chłopaka o czarnych, rozczochranych włosach i okularach na nosie. Za nimi stała trójka jego kumpli, którzy z rozbawionymi minami spoglądali to na swojego przyjaciela, to na przyjaciółkę Nymerii, która teraz opierała się o ścianę, przyciskając rękę do czoła.
    - Co się stało? – zapytała niepewnie, uważnie przyglądając się chłopakom. – I kim wy jesteście? – dodała, podchodząc do Luie i klepiąc ją po ramieniu.
    - Eee, ja jestem James… - zaczął powoli czarnowłosy, czochrając sobie włosy.
    - Huncwoci – wymamrotała Luie, prostując się. – O boże, ale żeście mnie przestraszyli!
    - Huncwoci - mruknęła Nymeria, podchodząc do "Jamesa" i szturchając go wskazującym palcem w brzuch, sprawdzając, czy aby na pewno jest prawdziwy. Chłopak zgiął się lekko i wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu. - Huncwoci - powtórzyła - tak wygląda na to, że są prawdziwi!
    - I co z nimi zrobimy?
    - Jak to co? - Nymeria wytrzeszczyła oczy. - Syriusz będzie moją nową maskotką, Jamesa możesz zabrać ty, Remus przyda nam się do prac domowych, a Peter... właśnie, a Peter to nie wiem do czego, coś się wymyśli.
    - Ekhem, my wciąż tu jesteśmy - James szturchnął Nymerię w ramię, a ta spojrzała na niego krzywo.
    - Tak, zauważyłam. No więc, jaka jest twoja decyzja? - dziewczyna spojrzała na Luie, która wciąż miała lekko obłąkane spojrzenie.
    - A Petera wyślemy po żelki! - zawołała radośnie Luie. – I herbatę z miodem – dodała po chwili zastanowienia.
    - A co, jak się zgubi?
    - Jeśli mogę się wtrącić - Syriusz uniósł rękę, jakby zgłaszał się do odpowiedzi - to mamy Mapę, która pozwala nam się odnaleźć więc...
    - Nie uważasz, że on jest uroczy? - Nymeria przybliżyła się do Luie i spytała ją szeptem.
    - Oczywiście, że jestem! - Syriusz wypiął dumnie pierś. - W końcu jestem cudowny, zabawny i bardzo...
    - No, Łapciu, bo ci tlenu zabraknie - James wyszczerzył zęby. - Panie wybaczą, ale nadal nie znamy waszych imion.
    - No racja. Ja jestem Luie, a to... - zaczęła blondynka, przegryzając wargi.
    - Nymeria! - wtrąciła się szybko.
    - Tak właśnie, Nymeria.
    - Miło nam was poznać, my jesteśmy...
    - Nie musicie się przedstawiać! - Krzyknęła Luie. - Znamy was doskonale, lepiej, niż moglibyście sobie wyobrazić!
    Luie przez chwilę przyglądała się przybyszom, jakby dalej nie dowierzając, że to, co właśnie miało miejsce, jest realistyczne. Co chwilę rzucała porozumiewawcze spojrzenie Nymerii, która uśmiechała się lekko, nadal wpatrując się w Huncwotów, jak zahipnotyzowana. Przełknęła głośno ślinę i przygryzła wargę.
    - Ale... wesołe miasteczko, przecież miałyśmy... - wyjąkała.
    - Kij z wesołym miasteczkiem! Mając Huncwotów przy boku wybudujemy własne! - zawołała radośnie Luie.
    - Własne mówisz? - Nymeria uniosła brwi.
    - Co to jest wesołe miasteczko? - zainteresował się James, drapiąc się po karku.
    - Hm... to atrakcja bardzo podobna do latania na miotle! - Nymeria wyszczerzyła zęby. - A tak na marginesie, to zawsze chciałam umieć na niej latać.
    Okularnik uśmiechnął się szeroko, po czym bez żadnego ostrzeżenia, ani zapytania, ruszył w stronę pokoju, z którego wcześniej wyszły dziewczyny.
    - Bardzo chętnie cię nauczę - zaproponował Syriusz z szelmowskim uśmiechem.
    - Łapo, ale przecież ty nie umiesz... - zaczął Remus.
    - Lunio bredzi, nie słuchajcie go – wtrącił szybko Black, po czym poszedł za Jamesem.
    Nymeria zaśmiała się, po czym gestem dłoni zaprosiła pozostałych Huncwotów do pokoju. Luie ze zmarszczonym czołem zastanawiała się na czymś, przez co nie zauważyła, jak została sama w przedpokoju. Nagle o czymś sobie przypomniała.
    - A co z żelkami?! – zawołała zrozpaczona, wbiegając do pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz